3.10.2010-13.10.2010 Port de la Silva
Pogoda piękna ,sprzyja odpoczynkowi {ciekawe po czym}.
Klarowanie łódki, sprzątanie ,pranie to zadanie na najbliższe dni.
No nie jest tak żle, znajduję czas na wypady w góry. Miejscowość Port de la Silva leży na granicy Parku Cap de Creus. To najdziksze obszary Costa Brava z pięknymi zatokami i nie wysokimi górami{ 200-400mpm} które jednak robią niesamowite wrażenie.
Odwiedza mnie Ania i Marian, robimy małą wycieczkę jachtem do miejscowej atrakcji.
To zatoka El Golfem. Głęboko wrzynająca się w ląd zatoka otoczona stromymi skałami .
Kotwiczymy tuż przy brzegu na głębokości 10m.Woda przejrzysta widać każdy kamień. Z fotografii z folderów reklamowych wiem że w tej zatoce zawsze kotwiczy kilka jachtów. My jesteśmy sami, to już jednak po sezonie. Jemy w tej niesamowitej scenerii posiłek i jeszcze ruszamy dalej . Marian jako alpinista pokazuje i opowiada nam o wszystkich rodzajach skał jakie mijamy. Pokazuje którędy by się wspinał na te strome skały. To 100-150m pionowe ściany, a wszystko to na wyciągnięcie ręki. Wracamy wieczorkiem.
Zostaję kolejny raz zaproszony przez moich polskich znajomych na kolacje. Teraz Oni wprowadzają mnie w tajniki kuchni hiszpańskiej , oj wiedzą co dobre.
4 pażdziernika żegnam Anie i Mariana , dzisiaj wyjeżdżają . Ania do Wiednia , Marian do Jeleniej Góry. Miło spędziłem z Nimi te ostatnie dni.
Następnego dnia oczekuję Gościa z Polski. Przylatuje Ola , żeglarka z Neptuna. Niestety ma pecha razem z sobą przywozi złą pogodę .Jest ciepło ale pochmurnie i pada. Zaczyna też porządnie wiać .O wypłynięciu nie ma mowy. Cały port zapchany kutrami które tu znalazły schronienie. I wiało porządnie przez 5 dni {Stachu to ten sztorm który was dopadł }. W porcie z racji położenia nie było dużej fali , tylko podniosła się woda na i gwizdało.
Ola nie pocieszona , niema pływania. Ale o siedzeniu nie ma mowy , nie przy Oli. Przegoniła mnie po wszystkich okolicznych ciekawych miejscach. Myślałem że jak leje to będę miał wolne, a gdzie tam. Całodniowa , w strugach deszczu o którym było wiadomo, wycieczka do Figueres {Teatre-Museu Dali,super warto było moknąć }
Kolejne dzień to Barcelona { 8 godzin dojazd , 4 godziny zwiedzanie}
Kolejne wyzwanie i cel zdobycie Cap de Cres i tu nastąpił bunt. NIE został zdobyty, tylko 15km a nie 25km po górach. Poszliśmy zobaczyć zatokę którą odwiedziłem od strony morza. Piękna całodzienna wycieczka po górach. Moje nogi ,moje biedne stawy.
Nowy dzień , Dzisiaj w południe ma się uspokoić .
Rzeczywiście koło 10 godz przestaje wiać .W naszej zatoce robi się fajnie, mała falka , słoneczko, słabiutki wiaterek ,sielanka.
Zaczyna się urabianie kapitana. A może jednak , tu tak spokojnie i to słoneczko.
Po 13 następuje kapitulacja{„KIEROWNIKU PUCHU MARNY”}
Wypływamy.
Wiatr zupełnie siada. Tylko wychylamy się z zatoki dostajemy niezłą falę. Płyniemy w odległości 1-2 mili od brzegu , widoki piękne .Fala rozbija się o skały i strzela w górę fontannami wody.
Fala coraz większa , dostajemy ją z boku. Na łódce wszystko lata. Płyniemy z prędkością 4 wezłów
Fala coraz większa. Teraz już nie ma powrotu ,bałbym się zrobić zwrot. Klnę że tak łatwo dałem się namówić na wypłynięcie.{Ola rozumiem . Być i nie popływać.}.
Godzinę od wypłynięcia Ola dziwnie milknie. Uwiązana zaczyna oglądać ryby. Patrzy w wodę dziwnym wzrokiem i co jakiś czas dochodzą do mnie dziwne odgłosy . To odgłosy chyba zadowolenia .Znaczy widzi te ryby.
Sama tego chciała.
Pod nami 120metrów wody.
I tak jedna godzinka płynięcia , potem druga. Ola odzyskuje mowę ,potem znowu oglądanie rybek.
Zbliżamy się do punktu gdzie musimy zrobić zwrot o 150 stopni . Tu miła niespodzianka .
Korzystny prąd daje nam dodatkowo 2 węzły i tak jak by fala mniejsza .
Zwrot bez problemów
Widoki piękne. Fala raz mniejsza raz większa .Próbuję to jakoś sobie wytłumaczyć , może głębokość ,może odległość od brzegu, nie mam pojęcia o co chodzi.
Jeszcze ostatni rzut oka na rybki i moja załoga pyta czy zrobić kawę
O 19 wpływamy do portu Roses.
Kolejny dzień , piękna pogoda.
Załoga wraca do kraju ,a ja dalej w kierunku Barcelony.